rozdział 40
40
Co do cholery – każdy widział już
skrzydła, więc nie było sensu czekać na tramwaj który zabierze nas do centrali
marynarki. Total leciał obok mnie. Nadal machał skrzydełkami tak szybko, że
musiałam uważać, aby się nie śmiać. Akila leciała na zmianę na rękach Iggy’ego
i Kła. Total wciąż do niej gadał. Lecz ona i tak chyba nie przepada za
wysokością. Nie minęły dwie minuty i już byliśmy w bazie lądując na polu
szkoleniowym gdzie zobaczyliśmy Johna, Brigid i Palmera. Szli do nas szybkim
krokiem.
- Jesteście świetni – powiedział John.-
Właśnie słyszałem o tej akcji z ratunkiem chłopca.
- Jak mogłeś dowiedzieć się tak szybko?
- Jesteście pod stałą obserwacją, ze
względów bezpieczeństwa – powiedział podpułkownik.
- Och na litość boską – odpowiedziałam
próbując przecisnąć się do chaty, aby ubrać się w suche ciuchy.
-Kieł!- krzyknęła Brigid odpychając mnie.
– Jesteś bohaterem! Narażałeś własne życie dla tego chłopca! Jesteś wspaniały!-
i przykleiła się do niego. Może bardziej przyssała. Już miałam powiedzieć, że
ja też narażałam swoje życie, ale nie mam ochoty na przytulanie się z Brigid. A
prawda była taka, że uratowanie tego malca było banalne. Nie to co uwolnienie
Angeli ze szkoły, albo utknięcie w szczelinie na Antarktydzie, albo kiedy mój
przyrodni brat Ari uratował nas z metalowej klatki gryząc ją. Dzisiaj nie ryzykowaliśmy
niczego poza spodniami, które nadal się kurczą. Kiedy przeszłam obok nich
żołądek zacisnął mi się w supeł na widok Brigid uwieszonej na Kle jak małpa. –
Musisz iść z nami na kolację do oficerskiej stołówki. – gadała Brigid.
-Um jestem zajęty- mruknął Kieł.
Rozszerzyły mi się oczy, ale i tak szłam
dalej. Nie chciałam zawrócić.
- Hej – powiedział zrównując ze mną krok.
Spojrzałam na niego. – Jesteśmy głodni. Chodźmy na miasto. Zabiorę ciebie na
najlepsze Hawajskie jedzenie.
Moje serce zaczęło boleśnie dudnić w
klatce piersiowej. Zastanawiałam się czy Kieł mógłby to usłyszeć.
- To znaczy całe stado? – zapytałam
mimochodem starając się nie krzyczeć z napięcia.
- Nie. Oni mogą zjeść w oficerskiej
stołówce z Johnem i Brigid – powiedział. Zatrzymałam się i spojrzałam mu w oczy
nie widząc nic prócz własnej refleksji, jak zwykle.
- Tylko ty i ja? – Jego oczy były
nieczytelne
- Tak
- Hawajskie jedzenie?
- Tak
Wciąż byłam obrzydzona przedstawieniem
Brigid i chciałam mieć go obok siebie.
- Pomyślę o tym.
Ale to połączenie Kieł cały dla mnie,
zabawa, jedzenie szybko odłożył szacunek do siebie w proch. W tedy
przypomniałam sobie coś…
- Kiedy ostatnim razem opuściliśmy stado
wszystko się rozsypało. – przypomniałam mu.
Uśmiechnął się, jeden z tych rzadkich uśmiechów
Kła, który rozświetla wszystko i sprawia, że słońce staje w miejscu.
- Tym razem są chronieni przez marynarkę
US – zauważył. Zaśmiałam się.
- Dobra, masz mnie. – Oj ludzie, jak on
mnie ma.
Komentarze
Prześlij komentarz