rozdział 3
3
TRZY DNI PÓŹNIEJ…
Tutaj w
przypadkowej kolejności jest masowo niekompletna lista rzeczy przez które staje
się nerwowa:
- Będąc wewnątrz budynku, prawie wszędzie
- Miejsca bez łatwego wyjściem
- Ludzie którzy obiecują mi tonę korzyści i
zakładający, że nie wiedzę prawdy
- Bycie dobrze ubranym
Więc nie potrzeba
dużo wyobraźni z waszej strony do uświadomienia sobie jak zareagowałam na
zaproszenie do Hollywood od agencji łapania talentów.
- Chodźcie dzieciaki – powiedziała najładniejsza kobieta jaką kiedykolwiek widziałam. Uśmiechnęła się
pokazując swoje świecące, białe zęby i odrzucając idealne kasztanowe włosy.
Wprowadziła nas przez ciężkie drewniane drzwi. – Jestem Sharon. Witajcie!
Widziała jak
stara się nie patrzeć na nasze siniaki, zadrapania i cięcia. No cóż jeśli jest
się sześć stóp od wybuchającego budynku będziesz trochę pobijany.
Jesteśmy w dużym
biurowcu w Hollywood. Jeśli już mamy trzymać się kasztanowej, świecącej piękności,
to przypominają mi się te wszystkie okropne rzeczy które przydarzył nam się w
biurowcach. To moje najmniej ulubione miejsce zaraz po klatkach i
laboratoriach. Stanęłam dziwnie. Członek CSM ma przyjaciela, który ma
przyjaciela, który ma kuzyna, który ożenił się z kimś kto zna kogoś w tej
wielkiej agencji talentów w Hollywood i zgłosił nas na rozmowę nie pytając nas
o zdanie. Naciskając na wybuch przez który snajper popełnił samobójstwo. Ale może
o tym później.
- Wejdźcie, wejdźcie
– niski, łysy facet z ogromnym uśmiechem pomachał nam. – jestem Steve Blackman.
Było ich w sumie
czterech, trzech facetów i Sharon. Zamrugała gdy Total potruchtał do nas z małym
białym bandażem obwiązującym czubek jego ogona. Popatrzyłam na niego, był cały,
nic mu się nie stało, a ja stałam z połamanymi żebrami.
- Dobry Boże-
szepnął Total patrząc na Sharon. – Ona nie może być prawdziwa.
- Max! –
powiedział mi podając rękę- mogę do ciebie mówić Max?
- Nie – zmarszczyłam
brwi i popatrzyłam na jego rękę dopóki jej nie zabrał.
Pozostali dwaj też
się przedstawili, a my staliśmy i patrzyliśmy na nich bez uśmiechów. Właściwie Kuks uśmiechnęła
się trochę. Ona uwielbiała takie rzeczy. Miała założyć spódnicę. Angela nosiła
różowy strój baletnicy pod którym miała jeansy. Moje ubrania były czyste i nie
opryskane krwią co jest dobre jak na mnie.
- Więc- powiedział
Steve splatając dłonie razem- usiądźcie i poznajmy się. Chcecie coś do picia?
Jesteście głodni?
-My zawsze jesteśmy
głodni. – odpowiedział poważnie Gazownik
Steve spojrzał
zaskoczony.
-A tak przecież
wy jeszcze rośniecie!- Starał się nie patrzeć na nasze skrzydła. Skończyło się
jednak niepowodzeniem. Wyciągnął rękę i nacisnął guzik na biurku, które było
tak wielkie, że mógłby wylądować na nim helikopter.- Jeff, możesz nam przynieść
coś do picia i jedzenia? Dziękuje.
- Proszę usiąść-
powiedziała Sharon. Zarzucając inne włosy. W głowie robiłam notatki, że w
lustrze kolejny raz widziałam coś.
Usiedliśmy
upewniając się, że nie jesteśmy tyłem do nikogo i, że nikt nie może się do nas
podkraść. Młody chłopak w fioletowej koszuli w paski wszedł z tacą z napojami gazowanymi,
szklankami z lodem i małymi kęsami czegoś na każdym talerzu.
- To jest tapas(2)-
wyjaśnił- ten jest z kalmary, a ten jest z…
- dzięki Jeff.-
Steve przerwał mu z uśmiechem. Jeff wyprostował się i wyszedł zamykając za sobą
cicho drzwi. Potem rzuciliśmy się na jedzenie jak hieny. Steve znów popatrzył
się na nas tak (3) entuzjastycznie, że zastanawiałam się ile kawy on wypił
dzisiaj rano
-Więc dzieci,
chcecie być gwiazdami prawda?
- Boże nie! –
powiedziałam prawie wypluwając okruchy.- nie ma mowy!
Dziwna była ta
chwila w rozmowie.
Komentarze
Prześlij komentarz